czwartek, 8 stycznia 2015

Pobawmy się w prawdziwych detektywów



Nie wiem czy tylko ja tak mam, ale jak już zaczynam oglądać jakiś serial, to albo wciągnie mnie jak stary odkurzacz od początku, albo odpuszczam sobie po pierwszych dwóch odcinkach. W przypadku "True Detective" wystarczył sam trailer, aby przekonać mnie w 100%, że pierwszy sezon oglądnę w całości. Zwłaszcza, że jako typowa "nietypowa kobieta" uwielbiam mroczne kryminały, thrillery i horrory.
"True Detective" nie jest łatwy i przyjemny. Przytłaczający, mroczny klimat, genialne aczkolwiek mocno depresyjne dialogi oraz tajemnica, która na samym końcu, wywołuje uczucie obrzydzenia. Historia i sposób przedstawienia bohaterów idealnie jak dla mnie wpisują się w definicję kina noir - brak wyraźnego podziału na dobro i zło - przynajmniej jeżeli przyjrzymy się parze głównych bohaterów oraz otaczającym ich ludziom, niewyjaśnione zbrodnie, perwersje i brak happy endu. Dodatkowo jak przystało na klasykę filmów detektywistycznych, kobiety są postaciami drugoplanowymi, tłem dla męskich bohaterów, powodem dla ich działań i interakcji. I tym razem mi to w zupełności nie przeszkadza, ponieważ świetnie oddaje realia patriarchalnego społeczeństwa małych miasteczek na południu USA.
Mrok, niewyjaśnione zbrodnie, nihilistyczny bohater i podwójna moralność - miłośnicy gatunku stwierdzą - idealny!
Niestety, tak i nie, tutaj bowiem pojawia się haczyk.

 "True Detective" skonstruowany jest trochę jak powieści Agaty Christie - gdy już wydaje nam się, że znaleźliśmy rozwiązanie całej zagadki i przecież inne zakończenie nie ma prawa bytu, twórcy dają nam "prztyczka w nos", rzucając kolejne wskazówki, które zaburzają misternie złożoną układankę. Gdyby to było niewystarczające postanowili oni jednak posunąć się o krok dalej i tak naprawdę zburzyć wszystko, by na końcu pozostawić jedynie sam fundament sprawy. W efekcie w ósmym odcinku otrzymujemy, mogłoby się wydawać najprostsze i najbardziej banalne zakończenie z możliwych oraz żenujące ostatnie minuty, po których wielu zagorzałych miłośników tego serialu czuje najzwyczajniej w świecie jakby przez cały czas robiono z nich idiotów i  na sam koniec zaserwowano zupełnie nie trzymającą się kupy ckliwą gadkę nawróconego, ex-zgorzkniałego-nihilisty.
Nie dziwię się więc tym, którzy po zakończeniu serii stwierdzili, że czują się rozczarowani i oszukani, bo pod przykrywką wykwintnego dania podano im tak naprawdę odgrzewane resztki z przed kilku dni. Coś co na początku wydawało się dziełem jednego szaleńca psychopaty i z czasem przerodziło się w wielki spisek - sektę z udziałem najwyżej postawionych, nagle w ostatnim odcinku zostaje z powrotem sprowadzone do tego jednego sztampowego szaleńca, z którym przecież zdążyliśmy się już pożegnać gdzieś w połowie sezonu oraz grupy ludzi, o których praktycznie niemal nic nie wiemy i dzięki ich pozycji społecznej wszelkie brudy z nimi związane nigdy nie ujrzą światła dziennego.

Dodatkowo na sam koniec zostajemy z masą pytań, na które wydaje się, że nigdy nie otrzymamy jakiejkolwiek sensownej odpowiedzi.

Serial ma jeden z najlepszych openingów jakie widziałam w życiu i mimo, że na początku zapierałam się rękoma i nogami, uważam teraz, że równie genialny jest utwór mu towarzyszący. Openingowi warto przyjrzeć się bliżej ze względu na genialną oprawę graficzną, ale też ponieważ idealnie portretuje poszczególne postaci, które będą przewijały się w trakcie serialu. 
Mimo, że (jak pisałam powyżej) zakończenie oraz ostateczne rozwiązanie zagadki rozczarowało wielu wiernych fanów, ja jednak nadal chce wierzyć, że "True Detective" jest serialem wielowarstwowym, w którym najważniejszą rolę odgrywają szczegóły, a para głównych bohaterów, tak naprawdę dotarła do granicy swoich możliwości i to od widza teraz zależy jakiego rozwiązania doszuka się w otwartych kwestiach i podtykniętych wskazówkach.
Wskazówką dla tego wariantu może być scena z początku pierwszego odcinka, w której Rust zapytany przez Marty'ego po co ma swój notes odpowiedział coś w stylu: Notuję w nim wszystko, aby nie przegapić żadnego szczegółu, który potem może okazać się rozwiązaniem, którego w tym momencie nie dostrzegam. I tak też moim zdaniem należy oglądać "True Detective", notując każdy szczegół, każdą wskazówkę. A jest ich niemało. To widz ma wejść w rolę prawdziwego detektywa, aby rozwikłać resztę sprawy. Ta wizja zachęciła mnie, aby w najbliższym czasie oglądnąć serial raz jeszcze, starając się dojrzeć wszystkie te szczegóły, które pod nos podtykają twórcy.
Także niezwykle optymistyczne i ckliwe zakończenie, tak nie pasujące do całego klimatu Detektywa tłumaczę sobie tym, że tak naprawdę jest to wizja Marty'ego, jak wszystko powinno się skończyć, jak funkcjonuje jego idealny świat. Nie jest to rzeczywistość a jego Carcosa - miasto / świat utracony.


Początek

Kilka razy podchodziłam do prowadzenia bloga, za każdym razem jednak wszystko rozbijało się o tematykę... I w końcu coś zrobiło "KLIK". Oprócz malowania i rysowania, uwielbiam czytać książki oraz oglądać filmy i seriale.  Dlaczego w takim razie nie podzielić się moim amatorskim spojrzeniem?

Ten blog ma być nie tylko zbiorem wynurzeń totalnego laika (nie studiowałam nigdy filmoznawstwa, jestem po prostu dziennikarzem po studiach nie pracującym w swoim zawodzie ;)), ale też doszukiwaniem się głębszego sensu, w tym co prezentują nam na ekranie oraz na kartkach książki twórcy. Nie będę się rozwodzić nad każdym "wielkim hitem zza oceanu" - one dostają dosyć uwagi przecież. Filmy i książki, które zamierzam Wam prezentować muszą przemawiać do mnie wizualnie (filmy i seriale) lub poprzez klimat i opowiadaną historię (filmy, seriale i książki).

I żeby nie było, należę do osób, które najbardziej nie lubią banalnych happy endów, komedii romantycznych, za to uwielbiają mroczny, ponury klimat, stare dobre animacje japońskie (też te, które doczekały się remaków w XXI wieku) oraz aromatyczną kawę (najlepiej z Pożegnania z Afryką na Tomasza ;)).

Mam nadzieję, że niektórzy z Was zdecydują się zostać ze mną na dłużej :)